- Nie zapomnijcie o zadaniu domowym.- przypominała Pani Parks.
Miałam już dość tego dnia. Jak ja nienawidzę poniedziałków! Najgorszy dzień w tygodniu. Na szczęście to ostatnia lekcja. Poszłam odłożyć nie potrzebne książki do szafki. Przy mojej szafce stała Samantha.
- Idziemy dzisiaj na imprezę? - spytała uśmiechnięta.
- Nie wiem...
- Coś się stało?
- Nie. Wszystko dobrze. Po prostu jestem zmęczona.
- Jak chcesz... - udała obrażoną.
Droga do domu zajęła mi 10 minut. W domu zastałam tylko gosposie i pokojówkę.
- Co mam zrobić Ci na obiad? - spytała z uśmiechem gosposia.
- Może być pizza.- udałam się do mojego pokoju.
Włączyłam laptopa i weszłam na Twittera brata. Ostatnimi czasy Josh rzadko się odzywa. Ale nie ma co się dziwić. W końcu ma trasę koncertową. Jak ja za nim tęsknie. Do mojego pokoju weszła Sarah.
- Czego chcesz? - zapytałam złośliwie.
- Zostawiłam coś u Ciebie.
- Co?
- Nie ważne. Jak znajdę to sobie pójdę. Zajmij się sobą i zachowuj się tak jakby mnie tu nie było. - ona coś knuła. Tylko nie wiem co.
- Nie będziesz grzebała w moich rzeczach. Wynoś się z mojego pokoju! -wrzasnęłam na nią.
W moim pokoju momentalnie znaleźli się rodzice.
- A wy znów się kłócicie. Czy wy kiedyś normalnie porozmawiacie? - irytowała się mama.
- My jedziemy na imprezę i wrócimy dopiero jutro a wy macie się nie kłócić.- poinformował nas tato.
- Okey. - powiedziałam równo z Sarah.
Resztę wieczoru spędziłam przed laptopem jedząc pizzę. Po kąpieli położyłam się i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Rano obudził mnie dzwoniący telefon. Niechętnie przyłożyłam telefon do ucha.
- Halo - powiedziałam zaspanym głosem.
- Pani Camille Devine ? -usłyszałam męski głos w słuchawce.
- Tak.
- Z tej strony Dr. White. Proszę przyjechać do szpitala chodzi o Pani rodziców. - momentalnie oprzytomniałam.
- Co się stało? - zapytałam łamiącym się głosem.
- Porozmawiamy jak Pani przyjedzie. Do zobaczenia. - rozłączył się.
Szybko pobiegłam do pokoju Sarah'y.
- Szybko wstawaj jedziemy do szpitala! - zaczęłam nią trząść.
- Daj mi spokój jest środek nocy! - wydarła się na mnie.
- Rusz dupę! Rodzice są w szpitalu!
Oby dwie szybko się wyszykowałyśmy i pojechałyśmy do szpitala. Przez całą drogę siedziałyśmy cicho. Sarah tylko bawiła się swoimi palcami a ja skupiałam się na prowadzeniu samochodu. Po zaparkowaniu obie wybiegłyśmy z auta jak oparzone.
- Przepraszam gdzie znajdę doktora White'a? - zapytałam pierwszej pielęgniarki jaką widziałam.
- Pierwsze piętro pokój numer 16. - podziękowałam jej uśmiechem i czym prędzej pobiegłam na pierwsze piętro a Sarah zaraz za mną. Zapukałam lekko w drzwi a po chwili usłyszałam ciche "Proszę".
- Dzień Dobry jestem Camille Devile. Dzwonił Pan do mnie. - razem z Sarah'ą zajęłyśmy miejsca po drugiej stronie biurka.
- Chodzi o Pani rodziców. Mieli wypadek samochodowy. Pani Ojciec został przewieziony tu godzinę temu.
- A mama nie została przewieziona do tego szpitala? - zapytałam ze strachem.
- Przykro mi ale Pani Matka zmarła na miejscu.
- Pan kłamie! - wykrzyczała Sarah. - To nie może być prawda!- płakała jak małe dziecko.
Ja próbowałam się jakoś trzymać.
- A co z naszym Ojcem?
- Jest w stanie krytycznym. Przykro mi.
- Możemy go zobaczyć ? - spytałam.
- Oczywiście.
Lekarz zaprowadził nas do Ojca. Wyglądał strasznie. Ja i Sarah płakałyśmy jak małe dzieci. Gdy trochę się uspokoiłam postanowiłam zadzwonić do Josh'a. Pierwszy sygnał... drugi... trzeci.
-Halo - nareszcie odebrał
- Hej Josh. To ja Camille. Musisz jak najszybciej przyjechać. -starałam się być silna.
- Co się stało?
- Rodzice mieli wypadek samochodowy. - rozpłakałam się. - Mama nie żyje!
- O kurwa... Ale wiesz przecież, że nie mogę. Mam dzisiaj, jutro i po jutrze koncerty. Nie ma mnie kto zastąpić.
- To niech odwołają koncert! Musisz mi pomóc! Sama nie dam rady z Sarah'ą. A tato jest w stanie krytycznym! - krzyczałam przez płacz.
- Dobrze zobaczę co da się zrobić. Trzymajcie się.
*Perspektywa Josh'a*
Nie mogłem w to uwierzyć. Musiałem jak najszybciej porozmawiać z chłopakami. Od razu poszedłem do ich garderoby. Jak zwykle się wygłupiali.
- Uspokójcie się! Nie mogę grać na dzisiejszym koncercie.
- Co?!?
- Muszę lecieć jak najszybciej do Polski. - miałem już wychodzić ale zatrzymał mnie Lou.
- Ale po co?
- Moi rodzice mieli wypadek samochodowy. Matka zginęła a Ojciec jest w stanie krytycznym. Siostry sobie same nie poradzą.
- Przykro nam. - powiedzieli chórem.
- Kupicie mi bilet? Ja idę się spakować.
- Jasne. - powiedział Liam i wziął laptopa na kolana.
Szybko się spakowałem i wróciłem do chłopaków.
- Kupiliście? - zapytałem
- Tak.
- Dobra to ja jadę na lotnisko.
- Zaczekaj odwieziemy Cię. - oznajmił Niall.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy na lotnisko. Szybko zdałem bagaż i wsiadłem do samolotu. Nie wiadomo skąd po jakiś 15 minutach w samolocie byli chłopcy.
- Co wy tu robicie? - byłem zdezorientowany.
- Lecimy z Tobą. Nie zostawia się kumpla w takiej sytuacji. - oznajmił Harry.
Podróż zleciała szybko. Na lotnisku wzięliśmy swoje bagaże i zamówiliśmy taksówkę. Jechaliśmy do szpitala. Dowiedziałem się od pielęgniarki gdzie leży mój Ojciec i razem z chłopakami tam poszliśmy. Przed salą pod ścianą siedziały dziewczyny.
- Sarah! Camille! - rzuciły się mi na szyje.
Płakały jak małe dzieci. Ja stałem spokojnie i głaskałem je po włosach. Nadal w to nie wierzyłem. W końcu się uspokoiły. Przedstawiłem je chłopakom. Wieczorem wszyscy razem pojechaliśmy do naszego domu. Było w nim strasznie pusto. Wszyscy pełni wrażeń z dzisiejszego dnia poszliśmy spać.
Wiem, że na razie nic się nie dzieje. Ale muszę to jakoś rozkręcić. Obiecuję, że drugi rozdział będzie ciekawszy. KOMENTUJCIE to naprawdę motywuje. Dodawajcie się do obserwatorów. Drugi rozdział powinien pojawić się jeszcze w weekend ( jak dobrze pójdzie to jutro ) Love <3